Tradycją artystycznych turnusów organizowanych przez KK Falenica jest wyjazd do
Łucznicy. To niesamowite miejsce o kilkadziesiąt minut jazdy autokarem od Warszawy. Na sześciu hektarach na końcu wsi stoi dworek, kilka budynków z pracowniami i pokojami mieszkalnymi. Mają miejsca ogniskowe, piec chlebowy, własne warzywniaki i rabaty kwiatowe. Jak wyobrazisz sobie bezpretensjonalną sielankę, to będzie to Łucznica. Szefuje wszystkiemu urocza pani Zofia Bisiak, która właśnie wczoraj wróciła z indiańskiego obozu i wszystko kojarzy jej się w Indianami, polskimi akurat. Po obejściu kręcą się jeszcze jeden pan kierownik z dredami do pasa i drugi z równie długą brodą . Oraz wiele innych ciekawych osób, artystów plastyków. Pętają się tam jeszcze kolonijne dzieci oddające się dziwnym aktywnościom, przy nas akurat chodzili na szczudłach.
Uczestnicy rzucili się do pracowni batiku, gdzie woskowali i farbowali swoje schulzowskie domki. Pani Hania wyraźnie powiedziała, że kto nie zafarbuje pierwszego koloru nie dostanie zupy.
Po zupie były następne kolory, a potem śpiewy przy ognisku, kiełbasa i coś, co z Łucznicy pamięta się równie mocno jak wiecznie piękną pogodę* i śpiew ptaków- chleb z pieca z ziołowym masłem albo smalcem i własnymi ogórkami. Śpiewy odbiegały od banału- z profesjonalną gitarą (pan Sławek) i Niną znającą (z małą pomocą interenetu) każdą piosenkę wysłuchaliśmy m.in.wiązanki Beatlesów.
Poza tym kręciliśmy film i byliśmy fotografowani na tysiąc sposobów. Julcia w drodze z batiku do ogniska poznała przyjaciółkę z Bytomia. Realizatorzy dowiedzieli się, którzy kamieniarze rozdają granity i ustalili, czy czują się w połowie, czy nie- bo jakby nie, patrzeć Lato w Teatrze wchodzi w drugi tydzień!
|
Po krótkiej podróży autokarem |
|
zagnali nieletnich do warsztatu |
|
gdzie po 20 godzinach pracy za miskę zupy Nadzorczyni ufarbowała ich misterne tkaniny |
|
które musieli wysuszyć dmuchając na nie aż brakowało im tchu |
|
poprzednie ekipy musiały wycinać koguty i zwieńczenia szaf, co podobno jest teraz modnym damskim hobby |
|
a niektórzy wykonywali najwidoczniej drewniane krotochwile |
|
wreszcie dano im chleba z pieca i kiełbasy |
|
i wtedy ze szczęścia zakręciło im się w głowach |
* istnieje domniemanie, że mają tam tajny nadajnik powodujący falami radiowymi błogość i małe zachmurzenie
Z cyklu
UCZESTNIK DNIA
ADAM GŁĘBIKOWSKI
Witam, noszę imię Adama, i jestem pewien, że moje życie jest równie
niepewne, co on był, gdy kobieta podała mu owoc z zakazanego
Drzewa. Często gdy widzę nadarzającą się okazję aby urwać i już gdy
je niemalże zerwałem. Przychodzi myśl, czy może będzie lepiej go
zostawić ,aby rósł. W końcu to nie moje drzewo, nie mój owoc.
Natura i wiosna uczyniła go tak pięknym, jakim jest, a ja nie mogę
tego zmienić, chyba, że ten kolorowy smak życia sam spadnie do
mnie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz