niedziela, 6 lipca 2014

Łucznica

Tradycją artystycznych turnusów organizowanych przez KK Falenica jest wyjazd do Łucznicy. To niesamowite miejsce o  kilkadziesiąt minut jazdy autokarem od Warszawy. Na sześciu hektarach na końcu wsi stoi  dworek, kilka budynków z pracowniami i pokojami mieszkalnymi. Mają miejsca ogniskowe, piec chlebowy, własne warzywniaki i rabaty kwiatowe. Jak wyobrazisz sobie bezpretensjonalną sielankę, to będzie to Łucznica. Szefuje wszystkiemu urocza pani Zofia Bisiak, która właśnie wczoraj wróciła z indiańskiego obozu i wszystko kojarzy jej się w Indianami, polskimi akurat. Po obejściu kręcą się jeszcze jeden pan kierownik z dredami do pasa i drugi z równie długą brodą . Oraz wiele innych ciekawych osób, artystów plastyków. Pętają się tam jeszcze kolonijne dzieci oddające się dziwnym aktywnościom, przy nas akurat chodzili na szczudłach.
Uczestnicy rzucili się do pracowni batiku, gdzie woskowali i farbowali swoje schulzowskie domki. Pani Hania wyraźnie powiedziała, że kto nie zafarbuje pierwszego koloru nie dostanie zupy.
Po zupie były następne kolory, a potem śpiewy przy ognisku, kiełbasa i coś, co z Łucznicy pamięta się równie mocno jak wiecznie piękną pogodę* i śpiew ptaków- chleb z pieca z ziołowym masłem albo smalcem i własnymi ogórkami. Śpiewy odbiegały od banału- z profesjonalną gitarą (pan Sławek) i Niną znającą (z małą pomocą interenetu) każdą piosenkę wysłuchaliśmy m.in.wiązanki Beatlesów.
Poza tym kręciliśmy film i byliśmy fotografowani na tysiąc sposobów. Julcia w drodze z batiku do ogniska poznała przyjaciółkę z Bytomia. Realizatorzy dowiedzieli się, którzy kamieniarze rozdają granity i ustalili, czy czują się w połowie, czy nie- bo jakby nie, patrzeć Lato w Teatrze wchodzi w drugi  tydzień!

Po krótkiej podróży autokarem
zagnali nieletnich do warsztatu
gdzie po 20 godzinach pracy za miskę zupy  Nadzorczyni ufarbowała ich misterne tkaniny
które musieli wysuszyć dmuchając na nie aż brakowało im tchu
poprzednie ekipy musiały wycinać koguty i zwieńczenia szaf, co podobno jest teraz modnym damskim hobby
a niektórzy wykonywali najwidoczniej  drewniane krotochwile
wreszcie dano im chleba z pieca i kiełbasy
i wtedy ze szczęścia zakręciło im się w głowach



* istnieje domniemanie, że mają tam tajny nadajnik powodujący falami radiowymi błogość i małe zachmurzenie

Z cyklu UCZESTNIK DNIA
 
 ADAM GŁĘBIKOWSKI

Witam, noszę imię Adama, i jestem pewien, że moje życie jest równie niepewne, co on był, gdy kobieta podała mu owoc z zakazanego Drzewa. Często gdy widzę nadarzającą się okazję aby urwać i już gdy je niemalże zerwałem. Przychodzi myśl, czy może będzie lepiej go zostawić ,aby rósł. W końcu to nie moje drzewo, nie mój owoc. Natura i wiosna uczyniła go tak pięknym, jakim jest, a ja nie mogę tego zmienić, chyba, że ten kolorowy smak życia sam spadnie do mnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz